Byłam jeszcze dzieckiem i nie do końca zdawałam sobie sprawę, jak ciężkie może być życie. Jako najmłodsza z licznego rodzeństwa dużo czasu spędzałam z Mamą. Mama była bardzo pogodną osobą, często się śmiała i lubiła żartować. Lubiła też opowiadać. A w swoich opowieściach często wracała do czasów swojej młodości; do ukochanego miasta Wilna i do Niestaniszek, gdzie jej rodzice mieli majątek ziemski. Roztaczała przede mną obraz wspaniałej, nieistniejącej już, baśniowej krainy, którą określała w dwóch słowach: „Przed Wojną”.
Uwielbiałam słuchać matczynych opowieści. Pretekstem do ucieczki w inne, lepsze czasy, był swoisty rytuał oglądania pamiątek; zakurzonych, nadgryzionych zębem czasu okruchów pamięci. Sypialnia rodziców była miejscem magicznym, gdzie w zakamarkach szafy i komody ukryte były najwspanialsze skarby: stare zdjęcia, pocztówki, pożółkłe listy i przeróżne bibeloty. Zdjęcia chociaż czarno-białe, miały swój niepowtarzalny klimat i pokazywały pięknych ludzi.
Pewnego dnia dostąpiłam zaszczytu poznania mrocznej tajemnicy, co z pewnością przyczyniło się do zrujnowania moich dziecięcych wyobrażeń o idealnym świecie. Pomagałam Mamie w wiosennych porządkach, a promyki majowego słońca rozświetlały sypialnię rodziców. Stare, przedwojenne zdjęcia układałyśmy w pudełka po bombonierkach. Siedziałyśmy na krawędzi małżeńskiego łoża, na którym też - między nami - leżała sterta fotografii. Mama co jakiś czas wyłuskiwała jedną z nich, by snuć swoją opowieść o ludziach z dawnych lat.
Wtedy po raz pierwszy usłyszałam o Witoldzie Pileckim - kuzynie mojej Mamy.
- Zobacz Zosiu! To jestem ja! - zawołała z radością chwytając zdjęcie na którym ujrzałam małą dziewczynkę.
- Jaka ładna! Tylko czemu na tym zdjęciu jesteś taka smutna, mamusiu?- zapytałam zatroskana.
- Byłam wtedy chora... Na szkarlatynę - odpowiedziała Mama i nie wypuszczając zdjęcia z rąk raptem zamyśliła się i spoważniała. - Wiesz kochanie. Tak się składa, że dzisiaj jest dwudziesta piąta rocznica śmierci mojego kuzyna Witka Pileckiego.
- Tak mamusiu...?
- Tak, kochanie. Został skazany na karę śmierci. - Głos Mamy zadrżał, a z jej oczu popłynęły łzy.
- Mamo, a co on takiego zrobił? Co to za kuzyn?
- Był to syn siostry mojego ojca, cioci Ludwiki Osiecimskiej. Co zrobił...? - Mama zawahała się, jakby rozważając, czy może mi o tym opowiedzieć. - Był niewygodny dla naszej władzy... Komunistycznej. Wiesz... Nawet urządzono mu proces pokazowy. Było o tym wtedy bardzo głośno. W gazetach i wszędzie... Straszne rzeczy pisali o Witku. To była wielka niesprawiedliwość. I po dziś dzień nie wiadomo, gdzie został pochowany...
Wtedy jeszcze nie wszystko rozumiałam. „Co się stało? Dlaczego to wszystko?” - Nie rozumiałam, ale widząc łzy mamy czułam, że to jakiś koszmar. Mama nie chciała, a może nie potrafiła mi wyjaśniać. Wtedy nie wolno było mówić otwarcie o rzeczach niewygodnych dla socjalistycznej władzy.
Mama trzymając cały czas swoje zdjęcie w ręku opowiadała dalej:
- Pamiętam jak by to było wczoraj - powiedziała ocierając łzy chusteczką. - To zdjęcie przypomina mi Witka. Mieszkaliśmy wtedy w Wilnie. Chorowałam, a Witek zaglądał do nas często i pytał: „ A pańeńka Zosieńka już zdrowiusieńka?”i widząc moją smutną, schorowaną minę narysował śliczny obrazek z misiem. Pięknie rysował. Miał talent. Studiował wtedy na Uniwersytecie Wileńskim na Wydziale Sztuk Pięknych.
- Mamusiu jaki on był? - zapytałam cichutko.
- Był o siedemnaście lat starszy ode mnie. Bardzo mi imponował. Podobny był do mojego ojca. Przystojny i miał w sobie tyle radości... I życia... I taki miły uśmiech. To był wyjątkowo szlachetny człowiek... Wyjątkowo...
Znowu zobaczyłam łzy w Mamy oczach.
Mijały lata. Rosłam, uczyłam się i dojrzewałam. I wiele się działo w moim kraju. Aż pewnego sierpniowego dnia cała Polska poczuła powiew nadziei i wolności. Zaczęto głośno mówić o rzeczach, o których przedtem nikt nie wiedział. Było pięknie, chociaż sklepowe półki świeciły pustkami, a sprzedawczynie smętnie spoglądały na klientów. Zaczęłam poznawać prawdę; o życiu i o najnowszej historii naszego kraju. Prawie codziennie odkrywałam coś nowego.
Któregoś wieczoru ślęcząc do późna nad szkolnymi książkami, słuchałam radia. Z głośnika delikatnie wyciekały dźwięki - nieistotny szum był tylko tłem dla mojej nauki. Raptem przerwałam wkuwanie biologii. Do moich uszu dotarły dwa słowa: „Witold Pilecki”.
Słuchałam audycji z mocno bijącym sercem. Mówiono o kuzynie mojej Mamy; o Witku, o wielkim bohaterze, jednym z największych bohaterów XX wieku. Dowiedziałam się prawdy, a prawda mnie poraziła... Poczułam jeszcze większą odrazę do systemu, który zniewalał i upadlał, który z wielkiego bohatera zrobił złoczyńcę i najgorszego przestępcę.
Wkrótce znowu ów system pokazał swoje zęby i zimową porą wyprowadził wojsko przeciw Narodowi. Na ulicach z armatek wodnych oblewano modlące się staruszki, pałowano młodych ludzi. Gazem łzawiącym próbowano zdławić marzenia o wolności. Modliliśmy się w kościołach - „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Już nie byłam dzieckiem i z uchem przyciśniętym do zagłuszanego radia łowiłam okruchy Prawdy.
Zima była długa i mroźna. Ale w końcu przeminęła, a po rozpuszczonym śniegu pozostały brudy. Nastała wolność.
Wolność...?
Dziki kapitalizm. Szalony pęd. Wyścig szczurów...
Po ulicach chodzą młodzi yuppies ze słuchawką wetkniętą w ucho i mówią sami do siebie. Jak roboty.
I raptem stało się bardzo patriotycznie; ktoś przypomniał sobie, że Powstańcy Warszawy przelewali krew za polskość, za Ojczyznę; ktoś jeszcze zdążył odznaczyć i docenić. Ostatnia szansa, by choć niektórym uścisnąć już tylko drżącą, pomarszczoną ze starości dłoń; podziękować i przeprosić, że tak długo czekali. Rozpoczęły się próby odświeżenia nic już nie znaczących pojęć - patriotyzm, naród, ojczyzna, polskość.
Wciąż jednak pozostaje smutna refleksja, że nawet ludzie z elit, najlepsi z najlepszych, wybrani przez naród, eurodeputowani - nie potrafili stanąć murem za Polską sprawą, za sprawą Rotmistrza. Bóg, Honor, Ojczyzna - ideały za które zginął Witold Pilecki, ochotnik do Auschwitz, wciąż mało znaczą, a bohater nadal jest mało znany. Wciąż pokutuje nad nami widmo komunizmu, czasów zakłamania i zacierania faktów historycznych. Gdyby takiej miary człowiek pojawił się w normalnym kraju, dawno już cały świat wiedziałby, kto to Rotmistrz Pilecki.
Często oglądam telewizję nocą. Jedynie wtedy można natrafić na jakiś ciekawy, historyczny program. Bawię się pilotem i skaczę po kanałach. Wybór jest, bo i programów dużo. Ale co z tego, kiedy nie ma nic godnego uwagi. Przeskakuję na TVP Polonia - tam czasami jest szansa, że trafi się na coś ciekawego. I o dziwo pewnego dnia trafiłam - jest Pilecki! Tytuł: „Obywatel ziemski”. Poznaję nieznaną mi dotąd historię swojej rodziny. W taki oto sposób dowiedziałam się także, że Witek miał dzieci - Zosię i Andrzeja.
Miedziano-kasztanowe włosy Zosi są takie jak moje. Imiona także mamy takie same. Jesteśmy rodziną, chociaż ona i Andrzej prawdopodobnie nic nie wiedzą o moim istnieniu, nie wiedzą także, że mają tyle kuzynek i kuzynów.
Po moich policzkach spływają łzy. To łzy nie tylko moje, ale także mojej Mamy. Teraz - kiedy oglądam stare zdjęcia - ja płaczę. Za nas obie.
PRZYPOMNIJMY O ROTMISTRZU - KONKURS
Zofia Sumczyńska, Starogard Gdański
Komentarze